W dzisiejszych czasach co rusz spotykamy się z turbo motywującymi hasłami nakłaniającymi nas do bycia najlepszym sobą, spełniania marzeń, pójścia w końcu na siłownie, życia pełnym życiem etc. Ten tzw. "kołczing” (bo z prawdziwym coachingiem nie ma to nic wspólnego) często przytacza frazę mówiącą o ‘wychodzeniu ze swojej strefy komfortu’. Ja jednak chciałbym zaproponować kontr- argument, nakłaniający na nie tylko pozostaniu w swojej strefie komfortu ale wsiąknięciu w nią jeszcze głębiej.
Jeśli drogi czytelniku/czytelniczko martwisz się, że Ty to w ogóle jesteś taka krejzi że nawet nie wiesz czy Ty masz komfort zołn i jak takie coś znaleźć to nic się nie martw. Znalezienie swojej strefy komfortu jest tak naturalne jak jogurt. Ten taki naturalny. Jest to nasz stan spoczynkowy, coś do czego dążymy w każdej chwili swego życia. Tak jak i wszystkie układy fizyczne, Ty również dążysz do stanu osiągnięcia minimalnej energii potencjalnej. Tak już po prostu jest i się z tym nie kłóć. Dlatego też, aby znaleźć swoje ‘minimum’ ergo, swoją strefę komfortu wystarczy przestać się stawiać, robić plany, przejmować się obowiązkami, a nasze ciało samo powędruje w ten idealny kąt kanapy/łóżka/fotela/hamaka etc. Dżast let goł.
Skoro odnalazłaś już swoją strefę Zen i egzystujesz w idealnej harmonii z otoczeniem, nadszedł czas aby zastanowić się ‘czemu chciałbym kiedykolwiek stąd wychodzić’. Otóż odpowiedź jest prosta – nie chcesz tego. Wygodnie Ci w strefie komfortu, to jest właśnie pełnia życia. Jedynym powodem dla którego wychodzi się ze strefy komfortu jest to żeby do niej potem wrócić. To jest prosty rachunek który nasz umysł wykonuje podświadomie. Chodzi o zmaksymalizowanie czasu w tej strefie w ciągu całego życia. Owszem mógłbym nie pracować i siedzieć w strefie komfortu bez przerwy przez miesiąc. Ale szybko skończą mi się pieniądze, zabiorą mi hamak i koniec, po zawodach. Zatem oczywistym jest, iż chciałbym te kanapę mieć też w drugim, trzecim itd. miesiącu. Nawet jeśli oznacza to, że przez większość miesiąca siedzę w jakimś ZAJEBANYM biurze i robię jakieś gówna. To się wszystko zwróci in the long run. Cała historia cywilizacji i progresu dąży do tego byśmy w końcu mogli wszyscy, kurwa, jebnąć się na kanapie i żyć pełnią życia. Zaczęliśmy jako istoty koczownicze, jednak pewnego dnia, pierwszy leniwy homo sapiens stwierdził „a w chuju mam te kurwa jagody, sam se zrobię żarcie”. Zaczęliśmy robić farmy, domy, miasta, naszą pracę przejęły zwierzęta oraz maszyny i to wszystko ma ten jeden, wspaniały, utopijny cel.
Jednak samo poddanie się naturze doprowadzić nas może tylko do poziomu Zen (z jap. Wyjebane). Możliwe jednak do osiągnięcia są poziomy Zen+1, +2 etc. Aby do tego dojść należy, wbrew logice, włożyć trochę (no serio tak tyci, bez przesady) energii na manipulowanie otoczenia. Kończę już pierdolić. Otóż chodzi mi o to, że zamówienie sobie pizzuni, polanie whisky/piwa/wina do szklaneczki, puszczenie sobie czegoś w TV albo muzyczki, gorąca czekolada, zapalenie gibona… To już wszystko zależy od poziomu jaki chcecie osiągnąć i Waszej kreatywności. Może kiedyś powstanie post z naszymi rekordowymi poziomami wyjebania, a może nie.
Zróbcie sobie przysługę i w ten magiczny czas wejdźcie, i zwiedzcie każdy zakamarek, kąt i skwer swojej jakże obszernej strefy komfortu. Pozwólcie jej przyjść do Was i spędźcie razem przyjemne chwile. Życie jest za krótkie żeby iść przez nie niewyspanym.
PiesPrzewodnik
Mam nadzieję że strona www.regresosobisty.pl nie obrazi się za skorzystanie z ich cudownych obrazków
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz